sobota, 3 marca 2012

Wszyscy mają tildę, mam i ja ....

No dobrze, może nie jest to lalka ani anioł, za to królik i może nie mój tylko Młodego, który tak naprawdę go nie chciał, ale ja chciałam uszyć, a jak już uszyłam, to został mi po prostu zabrany i nazwany Maćkiem. Tworzenie Maćka było dla mnie niezwykle stresującym zajęciem. Czas uszycia tego niewielkiego królisia to cały dzień, podzielony na dwa etapy, bo moje nerwy i niezwykle silna niechęć do szycia nie pozwoliły mi zrobić tego "na raz". Najpierw wykroiłam wszystkie potrzebne części, wkurzając się przy tym nieziemsko, bo 1. wybrałam zły materiał i ten wybór ciągnął się za mną do samego końca tworzenia... Po wykrojeniu zrobiłam pierwsze podejście do zszycia uszu, podejście skończyło się wielką frustracją, która zaowocowała tym, że o 21:55 zaczęłam objadać się serem tudzież kanapką z serem i postanowiłam iść do łóżka, z książką. Drugie podejście miało miejsce następnego dnia rano, przed wyjściem do przedszkola, trzecie po powrocie do domu. Pragnę zaznaczyć, iż w związku z moją niechęcią do szycia i maszyny do szycia postanowiłam wszystko zszyć ręcznie i tak też zrobiłam, maszyna Maćka nie dotknęła (stąd czas wykonania ;p) No to zszyłam uszy, potem ciało, jedną nogę, drugą nogę, zaczęłam wypychać. Wypchałam jedną nogę, potem drugą i ze zgrozą stwierdziłam, że jedna jest o dobre 3 cm dłuższa od drugiej, a kroiłam je równo! Tak, materiał... elastyczny, wycinany w różnych kierunkach, przez co jedna noga śmiało się wyciągnęła podczas wypychania... Jakoś je wyrównałam podczas wszywania w ciało, ale stopy pozostały asymetryczne ;/ Zanim wszyłam girki postanowiłam rzucić to w diabły i więcej królików nie szyć. Ale że uparta jestem, a szyć nie lubię (to taki paradoks, że jak czegoś bardzo nie lubię, to potrafię się za to zabrać, ale nie dotyczy to każdej dziedziny mojego życia!! :P) stwierdziłam, że wykończę, wytrwam... Wszyłam girki, zapakowałam resztę do plecaka, pojechałam po Młodego do przedszkola i kontynuowałam robotę u brata na kawie. Łapki ... zszyłam, wypchałam i co? Znowu jedna zrobiła się dłuższa. O zgrozo.... Podwinęłam materiał do środka w takich ilościach, żeby jakoś to to wyrównać, wszyłam. Cool, nie wygląda jakoś strasznie źle, ale to przez uszy, które w tildowych królikach szalenie mi się podobają. Wyszyłam nos (jak wyszyć nos i oczy aby nie było widać nigdzie supełków??), oczka, Młody zobaczył... "Mama, już??!!" Po czym bezceremonialnie przywłaszczył sobie moje dzieło, nadając mu imię. Kiedy patrzy się na Maćka z daleka, to wygląda nieźle, z bliska już gorzej. Jest słabo wypchany, bo nie chciałam w nieskończoność rozciągać materiału, z którego go uszyłam (no wiem, więcej nie będę). Dzieci wymagające nie są i Młodemu się podoba, chociaż jest "uczulony" na wszelkiego rodzaju nitki i jak znalazł supełek pod prawą pachą to tak go wyciągał, że się supełek rozplątał... a ja czekam, aż Maćkowi ręka odpadnie ;p . Prawa noga źle wypchana tuż przy tułowiu (zdecydowany brak watoliny). Ale to był pierwszy królik, po którym zarzekałam się, że NIGDY WIĘCEJ, ale chcę jeszcze i już myślę, czy mam w domu materiał nadający się lepiej (moja mama ma spodnie z takiego, ale nie chce ich poświęcić na rzecz sztuki tworzenia swojej córki). Oczywiście, z Maćkiem jeszcze nie koniec, czekają na mnie SPODNIE. Losie jedyny, żeby je uszyć, muszę się przygotować psychicznie, bo przede mną kolejny koszmar, ale nie zostawię go bez portek!
Jakby się ktoś zastanawiał widząc, że szyję z filcu i to z wielką przyjemnością to zdradzę od razu, że jest "szycie" i "szycie" :P Szycie z filcu to czysta poezja i wielka radość, natomiast "szycie" to już zupełnie inna bajka ;p Po mojej lewicy, od miesiąca stoi wyciągnięta maszyna. Straszy mnie swoim widokiem jednocześnie mówiąc, że gdybym tak łaskawie z niej skorzystała, to uszycia Maćka zajęłoby mi O WIELE mniej czasu, ale ja patrząc na nią widzę tylko ciągnący się materiał, plączące się nitki, te wszystkie dziurki i 'haczyki' przez które trzeba poprzewlekać nitkę i ew. łamiące się igły (no chociaż na takim króliku nic się złamać nie powinno, chociaż ze mną wszystko jest możliwe).
Matko, ale się rozpisałam... Kończę i przedstawiam Maćka, jak go Monika stworzyła (no nagusek póki co):




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz